poniedziałek, 1 lipca 2013

Prolog

Opustoszałym osiedlem na peryferiach miasta przedzierał się oszalały ze strachu Nataniel. Czuł, że opada z sił. Brakowało mu tchu, nogi odmawiały posłuszeństwa, a przeraźliwe pieczenie promieniujące z dłoni utwierdzało go w przekonaniu, że wyrywając się napastnikowi skręcił nadgarstek. W piersi czuł nieznośny żar, wzmagający się przy każdym głębszym wdechu. Jednak nie przerwał biegu. Gnał na złamanie karku, wierząc, że istnieje jeszcze szansa na to aby ujrzeć świt. Łapał się resztek nadziei jak tonący brzytwy, choć dźwięk kroków napastnika rozbrzmiewał mu w uszach, jak kościelny dzwon ogłaszający zgon.
Śmiech szaleńca odbijał się od ścian szarego blokowiska, doprowadzając przerażonego nastolatka do palpitacji serca. Strach rozrywał mu wnętrzności, lecz jednocześnie pomagał zwalczyć zmęczenie i gnać przed siebie mimo wszechogarniającego zniechęcenia
Owładnięty szaleństwem napastnik nie starał się go dogonić. Napawał się przerażeniem jakie wywoływał w chłopcu. Jednak ta zabawa szybko mu się znudziła. Nataniel nie zdążył się nawet odwrócić, gdy niespodziewanie agresor uderzył w niego całym ciałem. Zrobił to z gwałtownością wygłodniałego zwierzęcia, które nie chciało ani sekundy dłużej czekać na swoją zdobycz.
Pozbawiony zmysłów chłopak, upadł na mokry od deszczu bruk. Do tej pory nie krzyczał, wierząc, że zrobi lepiej jeśli siły zachowa na ucieczkę. Gdy jednak ujrzał z bliska swego prześladowcę zrozumiał, że jego los został przypieczętowany. Z jego piersi wyrwał się mrożący krew w żyłach wrzask. Napastnik zaniósł się śmiechem.
Postać, której kontury określało światło latarni, stała nad swoją ofiarą. Miał brudne, splątane włosy, spływające gęstą falą na ramiona. Był dość wysoki, a przy tym nieprawdopodobnie chudy. Uwalone błotem dżinsy ledwie trzymały się na biodrach, po przedzierana koszula wisiała na nim, jak na kołku. Mężczyzna dyszał ciężko. Postąpił krok do przodu, miażdżąc Natanielowi piszczel. Nim eter wypełnił rozdzierający wrzask młodzieńca, dało się słyszeć dźwięk łamanych kości. Szloch zalał ulice, drżał i wibrował, a towarzyszył mu potępieńczy krzyk. Nie znalazł się jednak nikt, kto mógłby powstrzymać to szaleństwo.
Prześladowca umilkł nieoczekiwanie zbliżając swą twarz do twarzy chłopaka.
-Krzycz Natanielu! - wychrypiał, posyłając przed siebie kropelki śliny – krzycz i błagaj o litość! Nie żeby miało ci to jakkolwiek pomóc. - Po czym bez wysiłku uniósł młodzieńca jakby był słomianą lalką i cisną nim o ścianę najbliższego budynku. Znów dało się słyszeć trzask pękającej materii, lecz krzyk zamarł w krtani chłopaka nim zdołał się wydobyć.
Oszołomiony Nataniel stracił na moment oddech. Czuł jak z każdą kolejną kroplą krwi upływa z niego życie. Niczego bardziej nie pragnął, niż tego aby ten koszmar się skończył. Przestało mu już zależeć na tym, aby przeżyć. Teraz chciał jedynie pożegnać wszechogarniający ból, nie zważając na cenę.
Dźwięk kroków stawał się coraz bardziej odległy. Mdły zapach krwi przestał drażnić nozdrza, a posoka w ustach straciła swój specyficzny smak. W jego oczach wszystko stawało się niewyraźne, nierealne. Tracił wątek, na moment zapomniał nawet gdzie się znajduje, jednak cios miażdżący mostek, przywrócił go do rzeczywistości. Zabrakło mu sił aby krzyczeć. Poczuł jak zaciskane z bólu zęby kruszą się i pękają.
-To nie tak miało być! - była to ostatnia trzeźwa myśl jaka wypłynęła z jaźni nastolatka. Poczuł jak dłonie napastnika otaczają jego głowę w żelaznym uścisku. Rozchylił powieki i ujrzał oblicze agresora.
Nieskazitelna twarz była w jakiś perwersyjny sposób pociągająca. Czyste, skrystalizowane szaleństwo, zatopione w szkarłatnych tęczówkach sprawiało, że kontakt wzrokowy był niemożliwy do utrzymania. Przyciągały i odpychały jednocześnie. Kształtne, symetryczne usta drżały lekko raz po raz odsłaniając zestaw śnieżnobiałych zębów. Jednak wszystko to było niczym, wobec potężnych kłów, które paraliżowały samym swym widokiem. Ociekające śliną zębiska nie mogły należeć do innego niż przedstawiciela wampirzego rodu.
Nataniel był ledwie przytomny, a twarz swego prześladowcy widział jak przez mgłę. Doskonale natomiast czuł zapach, jaki rozsiewał. I był on tak nieprawdopodobny, że równie dobrze mógł uznać go za złudzenie. Była to woń trudna do określenia. Kwiatowy, cytrusowy, piżmowy – żadne z tych słów nie było w stanie określić aromatu jaki roztaczał wampir. Zapach rozgrzewał, uspokajał, sprawiał, że Nataniel zaczął odpływać w niebyt.
Napastnik, widząc błogie rozluźnienie na twarzy chłopaka wyszczerzył zębiska. Jego twarz wykrzywił szczery uśmiech, wyrażający nie chorą satysfakcję z zadawania bólu, lecz radość.
-Nareszcie...nareszcie wolni! - warknął pod nosem, następnie zbliżył szczękę ku szyi Nataniela. Nozdrza bestii rozszerzyły się wciągając woń ofiary, po czym w ułamku sekundy wampir zatopił kły w krtani chłopca.
Nataniel przez chwile czuł się cudownie. Mgła otaczająca go stała się gęsta i ciepła. Czuł, że osuwa się w mrok. Przyjemne mrowienie ogarnęło całe ciało, ból odszedł w nicość. Jednak nim zdążył określić ten stan, jego szyje przedarło rozpalone do czerwoności żelazo. Zawarczał wściekle próbując wyrwać się z okowów jednak uścisk był nie do pokonania. Ból stawał się coraz klarowniejszy i promieniował na całą czaszkę. Nataniel rzucał się, wrzeszcząc i łkając. Jedyne czego pragnął to to aby potwór zakończył jego żywot..
Przed oczami zatańczyły mu iskry, a świat zawirował, posyłając go w nicość.